czwartek, 4 czerwca 2015

Masło kakaowe? Nie dla wysokoporowatych włosów!

   Kilka dni temu z ciekawością przeczytałam post Lawendowych Piór o tym, jak nierafinowane masło kakaowe wpływa na jej niskoporowate włosy. Natychmiast obudziła się we mnie dusza eksperymentatora i zapragnęłam przekonać się, jak sprawdzi się u mnie. Mam włosy raczej wysokoporowate, cienkie i skłonne do puszenia. Przy takim typie włosów masła bądź oleje wnikające z reguły robią więcej szkody niż pożytku. Zawsze jednak istnieją wyjątki, a moje włosy już niejednokrotnie mnie zaskoczyły. Masło kakaowe miałam na półce od niepamiętnych czasów, a dokładnie - od pierwszego zamówienia półproduktów w ubiegłym roku. Od razu urzekło mnie zapachem, nieco później - wspaniałym działaniem na przesuszonej skórze, szczególnie łokci i pięt. Co ciekawe, moje masło wyjątkowo nie chce zmięknąć. Rozpuszczałam je już dwa razy, mieszając z łyżką oleju migdałowego, ale wciąż jest twarde jak kamień :D Używam go jak mydła w kostce - rozpuszczam w dłoniach i dopiero potem rozprowadzam na skórze.

   A oto i ono:



   Tym razem rozpuściłam je w kąpieli wodnej, aby było łatwiejsze w aplikacji. Nałożyłam je w średniej ilości na suche włosy i zrobiłam sobie koczka na 3 godziny. Tuż przed myciem włosy były sztywne i zlepione w strąki, ale nie tłuste. Umyłam włosy jak zwykle, metodą OMO, używając znanego i sprawdzonego Kallosa Banana, szamponu aloesowego Cien i ukochanego Biovaxa do włosów suchych i zniszczonych. Przy ostatnim płukaniu włosy były przyjemnie śliskie i miękkie więc pomyślałam, że może masełko dało dobre rezultaty również u mnie.
   Ale efekt? O zgrozo!

   Dawno nie miałam tak sztywnych i przesuszonych włosów. Czułam się, jakbym cofnęła się do początków włosomaniactwa i etapu odstawienia prostownicy. Zniknął blask, zniknęły miękkie, przyjemne fale, zniknęła gładkość i nawilżenie. Wieczorem nałożyłam podwójną porcję eliksiru Elseve, zrobiłam zdjęcie i położyłam się spać w koczku z nadzieją, że rano będzie nieco lepiej.


   Sądzę że na zdjęciu nie widać dokładnie wszystkich szkód, wydają się tylko matowe i przesuszone. Poza tym zostały pokryte porządną ilością silikonów. W dotyku wciąż  jednak przypominały siano... były tak szorstkie i sztywne, aż bałam się, że jeśli tylko mocno je ścisnę, pokruszą mi się w dłoni :(

   Rano wcale nie było lepiej. W ruch poszła kolejna porcja serum, niewielka ilość odżywki rozprowadzona na sucho, a potem jeszcze odrobina kremu do rąk. Nic nie zdołało poprawić wyglądu włosów, więc resztę dnia spędziły w koczku. Po 24 godzinach wyglądały tak: 


   Widać szczególnie biedne, suche, wywinięte końcówki, które wcale nie chcą układać się w fale. Wydaje mi się też, że przesadziłam z ich reanimacją i stały się lekko obciążone. Dla porównania zdjęcie włosów z ostatniej niedzieli:


   Wniosek? Nie dla mnie oleje wnikające. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że mam wysokoporowate włosy. Miło dowiedzieć się czegoś nowego i wiedzieć na przyszłość, co mi służy, a co nie. Jednocześnie znów przekonałam się, że z eksperymentami trzeba być ostrożnym, bo można nieodwracalnie zniszczyć włosy. Mam nadzieję, że gdy jutro użyję sprawdzonego zestawu, znów wrócą do swej normalnej kondycji :)

  Czy wasze włosy lubią masło kakaowe? :*

3 komentarze:

  1. oj chyba mego złego dnia siana nie widziałaś... Twe nie wyglądają tak źle:);p

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wyglądają tak źle kochana, acz wiem, co masz na myśli - czasem w rzeczywistości czuć, jakie włosy są w dotyku, a na zdjęciu tego nie widać :)

    Masło kakaowe - lata temu matowiło mnie i lekko puszyło, ciekawe, jak byłoby teraz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja wciąż szukam idealnego oleju dla moich włosów :)

    OdpowiedzUsuń